Uczciwie uprzedzam, że się rozpisałam - jak kto nie ma ochoty się przemęczać - może obejrzeć same zdjęcia, a niech tam:)
***
Nie mam jakoś szczęścia do lalek. One zresztą też nie miały ze mną najlepiej. Tylko kilka miało swoje własne imiona: Czarna, Biała, Uśmiechnięta, Wesoła, no i oczywiście moja ukochana - złotowłosa Zuzia, której nie wiedzieć czemu wydłubałam wszystkie rzęsy z ruchomych powiek. Reszta miała numery wypisane flamastrami na gumowych czołach (to nie żart).
Ja natomiast jeszcze w dzieciństwie radośnie obejrzałam "Laleczkę Chucky" (przez palce, rzecz jasna), poprawiłam "Stukostrachami" (scena w komisariacie policji!), a na studiach dorzuciłam do tego jeszcze obejrzanego samotnie w czasie burzy "Czerwonego Smoka" i moja niechęć do lalek (zwłaszcza tych z plastikowymi, "ludzkimi" oczami) osiągnęła szczyt.
Nie dziwi zatem, że i tilda (nieprzypadkowo pisana małą literą) nie wzbudzała mojego zachwytu, a właściwie to mogłaby dla mnie nie istnieć, gdybym na forum szyciowym nie znalazła
TYCH ŚLICZNOTEK. Mistrzowskie wykonanie (detale!) i niekwestionowany urok Anitowych lal sprawiły, że z miejsca je polubiłam i zapragnęłam
natychmiast uszyć choć jedną:D
I uszyłam!!!
Choć okazuje się, że jak się ma małe dziecko, owo "natychmiast" nabiera głębszego znaczenia oraz podejrzanie rozciąga się w czasie - w tym przypadku było to parę tygodni szycia "po kawałku" i obmyślania szczegółów ubranka.
Wykrój pochodzi
stąd, natomiast ja nieco go zmodyfikowałam, zwłaszcza ubranka - chciałam koniecznie sukienkę. Ostatecznie dekolt oraz rękawy obszyłam koronką, a dół ozdobiłam plisami - jedną szeroką w talii i wieloma wąskimi na samym dole. Do tego satynowa różyczka i kokardki. Z tyłu zapięcie na zatrzaski.
Uszyłam też pasiaste gacie w starym stylu - z falbankami w nogawkach; trochę wystają spod sukienki:) Głowa otulona białą czapą, oczy wyszyte czarną nitką, a rumieńce zrobione cieniem do powiek.
Na nogach pończochy z białego tiulu-szyfonu, a na stopach na razie pantofelki, ale coś mi kolor nie pasuje, więc w najbliższym czasie obuwie pewnie zostanie wymienione.
No i jak się Wam podoba?
Melduję również, że zgodnie z obietnicą kontynuuję akcję "recykling - nice!".
Wykorzystałam, co następuje:
- ciałko uszyłam z męskiej koszuli oddanej mi ostatnio w ramach jesiennych porządków, dokładnie z jednego rękawa tejże (kolor co prawda dość osobliwy, ale niczego lepszego nie znalazłam, a do tego to "natychmiast"...)
- czapa wykonana z niemowlęcej skarpetki, rozmiar newborn, której moja córeczka chyba ani razu nie miała na nóżce ze względu na sztywną aplikację przyklejoną sztywnym klejem - tfu! Aplikacji oczywiście się pozbyłam.
- na skrzydła wykorzystałam kawałek starej spódnicy (fajny materiał o gęstym splocie)
- i wreszcie włosy - sztucznych włosów ani wełny nie posiadam i już, już prawie cięłam kordonek, kiedy przypomniałam sobie o ...sztucznych futerkach, które zachomikowałam dawno temu:D Wśród różowych i zielonych znalazł się na szczęście kawałek brązowego.
Anielska opieka w najbliższym czasie zdecydowanie nam się przyda.
Ktoś przeczytał cały post?:D